Katarzyna umarła w marcu.
Zgasła we śnie, w swoim łóżku, co dla załogi pokładowej tanich linii lotniczych jest luksusem porównywalnym ze znalezieniem darmowej kanapki w służbowej kuchni. Nie zginęła w katastrofie. Nie udusiła się oparami z odgrzewanej w mikrofali lasagne (choć kilka razy było blisko. Nie została stratowana przez pasażerów próbujących dostać się do jedynej czynnej toalety. Była to śmierć spokojna, cicha i pełna godności.
Rodzina, jak to bywa w takich przypadkach, przeżywała żałobę. Były łzy, stosy gofrów na stypie (ktoś pomylił uroczystości, ale gofry to gofry, nikt nie narzekał) i nieunikniona, wywołująca płacz(z żenady) wersja karaoke "Time to Say Goodbye", którą pijany wujek Zbyszek zadedykował "naszej Kasi, co latała wysoko".
Wszechświat przyjął jej odejście ze spokojną obojętnością. Wiatr wiał, podatki rosły, a gdzieś w odległej galaktyce wybuchła supernowa, co nie miało absolutnie żadnego związku z tą historią, ale brzmi dramatycznie.
Tymczasem w Dublinie, w lśniącym biurowcu, bastionie empatii i ludzkiego ciepła, pewien algorytm wzruszył ramionami. A raczej wzruszyłby, gdyby miał ramiona. Zamiast tego, System po prostu uruchomił skrypt.
Ding.
Do skrzynki mailowej nieboszczki Katarzyny wpłynęła wiadomość.
Temat: PILNE: Wniosek urlopowy Q3. "Droga Katarzyno, Zauważyliśmy brak złożonego wniosku o przydział urlopowy na Trzeci Kwartał. Zgodnie z Polityką HR (Sekcja 14, Paragraf 3B), prosimy o niezwłoczne zalogowanie się do portalu i uzupełnienie preferencji. Pozdrawiamy, Zespół Planowania Załogi (Automat)"
Barbara, matka Katarzyny, która miała dostęp do jej maila, żeby pozałatwiać sprawy urzędowe i anulować subskrypcję Netflixa, zmarszczyła brwi. Ze łzami w oczach odpisała:
"Z przykrością informuję, że moja córka, Katarzyna, zmarła w zeszłym miesiącu. Proszę o anulowanie jej konta."
Ding.
"Dziękujemy za Twoją wiadomość! Twoje zgłoszenie zostało zarejestrowane pod numerem #18891. Przewidywany czas odpowiedzi: 4-6 tygodni. Prosimy o ocenę tej interakcji w skali 1-5."
Barbara wybrała 1.
Tydzień później przyszła kolejna wiadomość.
Temat: Ostateczne Wezwanie: Brak Zgodności z Planem Urlopowym. "Droga Katarzyno, Mimo ponagleń, Twój wniosek urlopowy na Q3 nadal nie wpłynął. Niezastosowanie się do procedur może skutkować działaniami dyscyplinarnymi, w tym wstrzymaniem przydziału grafiku. Pozdrawiamy, Zespół Planowania Załogi (Coraz Mniej Cierpliwy Automat)"
Barbara odpisała, tym razem używając wielkich liter: "ONA NIE ŻYJE. UMARŁA. JEST MARTWA."
Ding. "Dziękujemy za Twoją opinię! Wygląda na to, że używasz mocnych słów. Czy chciałabyś porozmawiać z naszym Wirtualnym Asystentem Dobrego Samopoczucia?"
Mijały miesiące. Żałoba rodziny powoli przechodziła w stan chronicznej irytacji. Maile z Linii Lotniczej stały się częścią ich życia.
"Droga Katarzyno, Twoja efektywność w sprzedaży perfum na pokładzie samolotów w ostatnim miesiącu wyniosła 0, popraw ten wynik."
"Droga Katarzyno, obowiązkowe szkolenie "Jak sprzedać więcej zdrapek na pokładzie" jest zaległe o 38 dni."
Temat: KRYTYCZNE: Status Twojego Zatrudnienia. "Droga Katarzyno, odnotowaliśmy 94 nieautoryzowane nieobecności. Jesteśmy zmuszeni oznaczyć Twój status jako "Pracownik Niezaangażowany". Prosimy o natychmiastowy kontakt z działem HR celem omówienia Twojego dalszego zatrudnienia."
Barbara próbowała dzwonić. Utknęła w labiryncie automatycznej sekretarki, która po dwudziestu minutach grania Vivaldiego w wersji na syntezator analogowy rozłączała się z uprzejmym: "Wszyscy nasi konsultanci są obecnie zajęci sprzedawaniem priorytetowego boardingu. Spróbuj ponownie później."
* * *
Tymczasem w Miejscu Zwanym Dalej.
Niebo okazało się być rozczarowująco dobrze zorganizowane. Wyglądało trochę jak skrzyżowanie gigantycznego spa z urzędem skarbowym. Były chmury, owszem, ale głównie po to, by ukryć, że w głównym hallu przydałoby się malowanie od czasów Eliasza. Harfy grały, ale tylko w oficjalnie wyznaczonych strefach relaksu, a aniołowie spędzali większość czasu na wypełnianiu raportów dotyczących Poziomu Błogości.
Na czele tego wszystkiego stał Święty Piotr. Nie był pogodnym staruszkiem z kluczami. Był przepracowanym menedżerem średniego szczebla z aureolą, która migotała jak niedokręcona świetlówka.
– Kasia, dziecko – westchnął, masując nasadę nosa (miejsce, gdzie u śmiertelników byłyby okulary, a u niego był tylko święty ból głowy.) – Rozmawialiśmy o tym.
Katarzyna, odziana w coś, co wyglądało podejrzanie jak niebiańska wersja poliestrowego mundurka, nerwowo przestępowała z nogi na nogę.
– Wiem, szefie. Przepraszam, Święty Piotrze. Ale ja naprawdę muszę się wylogować. System wciąż nalicza mi brakujące godziny za to, że tu jestem.
– Ale ty nie żyjesz, Kasiu! – Piotr uderzył dłonią w swój perłowy pulpit. – Twój ziemski kontrakt wygasł!
– No właśnie nie! – Katarzyna była bliska łez, co w Niebie było bardzo nieefektywnym marnowaniem cennej wilgoci. – Widzi pan, u nich nie ma klauzuli o śmierci. Oni wciąż myślą, że się migam od pracy!
Piotr spojrzał na nią. Potem spojrzał na raport, który właśnie przyleciał na jego biurko (dosłownie, przyleciał, na małych, cherubinkowych skrzydełkach).
– Wiesz co? – powiedział w końcu Piotr, ocierając kroplę świętej irytacji z brody. – Pójdziesz tam na dół. Osobiście. I powiesz tym korporacyjnym zombie, że naprawdę, naprawdę nie możesz wziąć zmiany w najbliższy czwartek na trasie Dublin-Modlin, bo jesteś, technicznie rzecz biorąc, permanentnie niedostępna.
* * *
Poniedziałek rano.
Pachniało jak zawsze: desperacją, tanią kawą z automatu i środkiem do czyszczenia wykładzin, który ledwo maskował zapach rozlanych nadziei.
W swoim szklanym boksie, który szumnie nazywano "gabinetem dyrektorskim", siedział Brian McSpreadsheet. Brian nie był złym człowiekiem. Brian był po prostu człowiekiem, który wierzył, że każdą ludzką emocję da się przedstawić w formie diagramu. Obecnie analizował raport "Availability Compliance" i marszczył brwi nad pracownikami, którzy mieli czelność chorować w weekendy, psując mu statystyki.
Sięgnął właśnie po swój dzbanek z kawą, gdy temperatura w pomieszczeniu spadła o dziesięć stopni.
"Wyłączyli ogrzewanie", pomyślał Brian. "Znowu tną koszty."
Światło jarzeniówek nad jego biurkiem zamigotało w rytmie sygnału "zapiąć pasy".
A potem przez ścianę działu HR weszła Katarzyna.
Nie przez drzwi. Przez ścianę.
Miała na sobie nieskazitelny uniform. Włosy spięte w regulaminowy kok. Na jej twarzy gościł ten sam uprzejmy, lekko zamrożony uśmiech, który miała, informując pasażerów, że owszem, muszą zapłacić dodatkowo za wydrukowanie karty pokładowej na lotnisku.
Nie rzucała cienia. Ale co gorsza, w ręku trzymała formularz urlopowy. Wersję papierową.
Brian zamarł. Jego mózg, wytrenowany do radzenia sobie z każdym kryzysem operacyjnym – od strajku pilotów po brak lodu na pokładzie lotu na Ibizę – gorączkowo przeszukiwał procedury. Nie znalazł nic pod hasłem: "Postępowanie w przypadku spotkania z byłym pracownikiem o statusie: Nieżywy".
Kawa, którą właśnie podnosił do ust, zawisła w powietrzu. Nie chlusnęła. Po prostu zatrzymała się, tworząc idealny, brązowy łuk między kubkiem a ustami dyrektora.
– Przepraszam, że przeszkadzam, panie Brian – powiedziała Katarzyna. – Wiem, że jest pan zajęty, ale przyszłam osobiście. Podobno nie czytacie maili.
Brian próbował coś powiedzieć. Z jego ust wydobył się tylko dźwięk przypominający próbę uruchomienia starego silnika: – Ja… ja… Ale… K-K-Katarzyna? Ty… Ty jesteś w systemie jako… jako…
– Nieobecna. Wiem – przerwała mu uprzejmie. – Właśnie w tej sprawie.
Podsunęła mu formularz. Był to oficjalny druk HR-101B (Wniosek o Urlop Nadzwyczajny/Specjalny). Wypełniony idealnie, bez skreśleń.
– Sekcja 4B. "Powód nieobecności". Opcje były ograniczone. Nie było rubryki "egzystencjalne zakończenie bytu". Zaznaczyłam więc opcję "Długotrwała nieobecność z przyczyn prywatnych/rodzinnych". Musi pan tylko podpisać tutaj. I tutaj. I parafka na dole.
Brian, działając na autopilocie, który kazał mu przede wszystkim finalizować papierkową robotę, chwycił długopis. Jego ręka trzęsła się tak, że podpis wyglądał jak zapis sejsmografu podczas trzęsienia ziemi.
– Dziękuję za współpracę! – powiedziała Katarzyna, a jej uśmiech stał się odrobinę cieplejszy. – Miłego dnia.
Odwróciła się i ruszyła w stronę ściany. Tej samej, przez którą weszła.
– Czekaj! – krzyknął za nią Brian. – Czy… czy niebo… czy jest…
Katarzyna zatrzymała się na chwilę, jedną nogą już w wymiarze korporacyjnym, a drugą w wieczności.
– Powiedzmy, że mają lepsze benefity pracownicze. I zamknijcie ten ticket #18891.
I zniknęła.
W tej samej chwili zawieszona w powietrzu kawa runęła w dół, zalewając raport "Availability Compliance". W pomieszczeniu zapanowała cisza. A potem z laptopa Briana rozległ się cichy, metaliczny dźwięk:
Ding. "This is your final boarding call."
Kategorie: MiniaturkiTwórczość
5 komentarzy
midzi · 27 grudnia 2025 o 21:41
Zabrakło jeszcze magicznego "Wiadomość wygenerowana automatycznie, prosimy na nią nie odpowiadać" w stopce maili. 😉
Kotek · 27 grudnia 2025 o 22:03
Fajnie sie tego słuchało.
Postukujacy · 28 grudnia 2025 o 00:23
Dodać jakiegoś lektora z nutami sarkazmu i będzie czad. Super opowiadando 😀
Paulinux · 28 grudnia 2025 o 01:40
Genialne
MarOlk · 28 grudnia 2025 o 11:02
Pomysł świetny, styl soczyście ironiczny #lubię to